Czytając książkę „Nie ma jednej Rosji” odnosi się wrażenie, że to kraj pełen sprzeczności, zupełnie inny niż w naszych o nim wyobrażeniach. Komu z nas przyszło by bowiem do głowy, że może tam istnieć sekta czcząca Putina jak jakieś bóstwo, którą prowadzi kobieta uważająca, że potrafi porozumieć się z nim telepatycznie? Dla nas ten człowiek jest jednoznacznie zły, dla mieszkańców Rosji – przeciwnie. To jednak nie wszystko. Z jednej strony widzimy w tym kraju zapadłe wsie, w których brakuje najbardziej podstawowych rzeczy, jak kanalizacja czy prąd. Z drugiej istnieją miejscowości wykonane na pokaz, takie, do których przyjeżdżają wielkie osobistości. Oczywiście na taką okoliczność należy przygotować wszystko tak, aby wydawało się, że ludzie na prowincji wiodą życie na tak wysokim poziomie jak ci w miastach. A wydawać by się mogło, że to u nas politycy żyją w oderwaniu od rzeczywistości…
Podsumowując:
Świetnie pokazuje różnorodność rosyjskiej kultury.